Ekonomiczna czarna magia Zyty Gilowskiej
2007-01-19
O sympatycznych propozycjach podatkowych i parapodatkowych pani wicepremier Gilowskiej dobrze jest mówić konkretnie. Nie czepiajmy się więc szczegółów. Zostawmy w spokoju prognozy makroekonomiczne. Przyjmijmy szacunki rządowe za miarodajne. Porozmawiajmy za to o konkretnych wynikających z nich skutkach dla budżetu państwa.
Co mamy po stronie bieżących kosztów dla budżetu? 6 pkt redukcji
składek daje na lata 2008-09 koszty w wysokości 12 mld zł netto.
Zapisana w przepisach przejściowych do ustawy PIT obniżka stóp
procentowych od podatków osobistych kosztuje na dzisiejsze pieniądze 9
mld zł. W sumie - w rachunku statycznym, zaznaczmy - dostajemy łączne
koszty rzędu 21 mld zł.
Co mamy po stronie finansowania tych kosztów? Przy założeniu 5 proc.
wzrostu gospodarczego (o zbliżonej do aktualnej strukturze) i
średniorocznej inflacji na poziomie 2 proc. realny wolumen wzrostu
dochodów podatkowych sięga 10 mld zł. W dwa lata daje to 20 mld. Pani
wicepremier szacuje, że oszczędności uzyskane na uszczelnionych
przepływach wewnątrzsektorowych po konsolidacji przyniosą 0,8 proc.
PKB. Zakładając wzrost nominalnego PKB, daje to ok. 10 mld zł.
Po stronie kosztów mamy więc ok. 21 mld zł; po stronie źródeł
finansowania zebraliśmy ok. 30 mld zł w latach 2008-09. Czyli wszystko
gra?
Niestety, niezupełnie. Te 9 mld "nadwyżki" oznacza, że dla
zbilansowania operacji redukcji podatków PIT i pozapłacowych kosztów
pracy średnioroczny wzrost wydatków w latach 2008-09 nie powinien
przekraczać 4,5 mld zł. Dla ułatwienia dodajmy, że między rokiem 2006
(wykonanie) a 2007 (projekt) wzrost wydatków w wielkościach
porównywalnych wyniósł ponad 19 mld zł.
Trzeba życzyć pani wicepremier powodzenia. Kierunek jest dobry.
Trzymamy kciuki. Realizacja jej planów finansowych byłaby jednak
rekordem pokomunistycznej transformacji. Ten rekord oznacza w istocie
spadek realnych, a często i nominalnych wydatków w latach 2008-09 w
większości pozycji budżetu. Dla przypomnienia - rok 2009 jest w Polsce
rokiem wyborczym.
Rachunek, jak powiedziałem, jest statyczny. Rachunek dynamiczny
powinien uwzględniać dodatkowy wzrost dochodów z podatków pośrednich z
tytułu wyższych dochodów rozporządzalnych ludności. W rzeczywistości
jednak dla rozpoznania skali problemu takie statyczne uproszczenie jest
dopuszczalne, bo przy szacunkach pomijamy zarówno wzrost wydatków w
pozycjach już rozpoznanych i pewnych (same zwiększone koszty obsługi
długu plus wyższa składka do budżetu UE dają łącznie ok. 8 mld zł tylko
w roku 2008), jak i tych niepewnych, ale potencjalnie możliwych (jak
choćby przegrana skarbu państwa z Eureko obciążająca budżet kwotą ok. 8
mld zł czy orzeczenie luksemburskiego Trybunału Sprawiedliwości na
temat nieprawnie pobieranej akcyzy za sprowadzane do Polski używane
samochody mogące kosztować ok. 1 mld zł).
Jeśli ostatnia wersja programu konwergencji przesłana przez rząd do
Brukseli uwzględnia wszystkie przedstawione tu elementy, oferując nam
na dokładkę deficyt sektora finansów publicznych w roku 2009 na
poziomie 2,9 proc. PKB (według metodologii unijnej, czyli po
uwzględnieniu kosztów reformy emerytalnej), to nie ma wyjścia, trzeba
będzie podlewać te kaktusy, o których wspomniała pełna optymizmu pani
wicepremier. Moim zdaniem mówienie o obniżce obciążeń podatkowych
wspartej spadkiem deficytu bez ruszania strony wydatkowej budżetu (poza
mglistą konsolidacją) jest ekonomiczną czarną magią.
Źródło: Gazeta Wyborcza